Tak, doznałam dzisiaj dramatycznych przeżyć. Nic nie zapowiadało prawie, że wielkiej tragedii. Otóż…
Jak co rano, szczęśliwie pojechałam sobie do szkoły autkiem. Zaparkowałam na mojej ulubionej ulicy niedaleko szkoły. Wysiadłam z samochodu i aż z podziwu nie mogłam wyjść jak ja to cudownie zaparkowałam równolegle. Zamknęłam więc samochód i w radosnym pląsie udałam się na lekcje. No dobra – na lekcję jedną, polski, na którym zdążyłam dostać ochrzan za żywota (ostatnio coś się kobieta na mnie uwzięła, nic nie mówię, nic nie robię, kulturalnie się do niej zwracam, a drze na mnie przepaloną mord* jakbym conajmniej ją obrażała). Po polskim, no cóż “Hurra, hurra dzisiaj matura”. Tak, matura z matematyki. Jakiś koszmar po prostu. Ta, którą pisaliśmy pod koniec drugiej klasy to był pikuś w porównaniu z dzisiejszą. Na sześć zadań otwartych zrobiłam w całości dwa i do jednego analizę napisałam. Tak, wiem, popisałam się okrutnie z tymi moimi piątkami. Przeżywam normalnie jakiś kryzys. Na filologię nie pójdę, na żadne studia humanistyczne nie pójdę, a na ścisłe się nie nadaję. Ludzie i co ja mam zrobić? Już listopad, a ja nie wiem, co mam ze sobą zrobić, a właściwie z moją maturą. Mama mi mówi “Módl się od dziś do św. Antoniego”, ale on za mnie nie napisze matury i nie zdecyduje, co chcę w życiu robić!
Wracając do początkowego tematu. Pisząc tą maturę, czułam że Kuba do mnie napisał. Tak więc, jak tylko wyszłam z sali od razu chwyciłam za telefon i nie pomyliłam się. A że mi się nie chciało pisać, to do Niego zadzwoniłam. Od słowa do słowa i “Przyjedź Soniaku”. No to ja cała w skowronkach, że mam już za sobą szkołę i maturę na dzień dzisiejszy i za kilka minut zobaczę Kubę, pobiegłam do samochodu. Już z daleka, patrząc w stronę auta widziałam, że coś jest nie tak. Jak zobaczyłam co się stało, aż mi w oczach pociemniało. Ale, żeby łatwiej było zrozumieć moją rozpacz zacznę od początku. Otóż wzdłuż całej ulicy na której staję są dwa rodzaje parkingów – prostopadłe i równoległe. Prostopadłe są na samym początku tej ulicy, a więc dalej od mojej szkoły. No to sobie pojechałam zadowolona na parking równoległy. Akurat mi się udało. Skończył się parking prostopadły, brama wjazdowa do prywatnej posesji i pierwsze wolne miejsce na równoległym. Jako, że mam króciutkie autko, zmieściłam się akurat. Zaznaczę, że rząd samochodów przede mną też stał równolegle. Ale, dwóch kierowców chciało wykazać się inteligencją… Kiedy po maturze dobiegłam do samochodu zorientowałam się, że auto stojące rano przede mną odjechało, a na jego miejsce ktoś staną…prostopadle. Pół biedy, za mną przecież brama wjazdowa, której nie można zastawiać. Wycofam i po kłopocie. Ale nie! Za mną też ktoś pokusił się o parkowanie prostopadłe! Tak więc ja, pomiędzy tymi dwoma samochodami stałam niczym w pułapce bez wyjścia. Gdyby chociaż zostawili po pół metra. Skądże! Na wykręcenie się miałam po 20 cm (?) I weź tu człowieku niedoświadczony kombinuj, żeby jeszcze komuś auta nie uszkodzić. Moje to jeszcze pal sześć, ale jakbym komuś zarysowała to później nieprzyjemności, jeszcze jakby to ktoś widział…
Pierwsza myśl – dzwonię do Kuby, on mi pomoże! Ale nie! Co? Mnie mają pokonać dwa samochody? Ja się mam poddać? Nigdy w życiu! Wsiadłam do samochodu i dawaj. Cztery razy w przód i w tył i wyjechałam! Ulga nie do opisania. Miałam wrażenie, że z jakiejś klatki uciekłam. Taka byłam z siebie dumna. Na milimetry musiałam kombinować i się dało ;D Nie zrozumie mojej radości ktoś, kto nie ma do czynienia z samochodem. Coś cudownego!
Ale trzeba być naprawdę debilem, żeby 1)na parkingu równoległym, parkować prostopadle, 2)przystawić kogoś tak, że nie będzie miał możliwości wyjazdu, 3)zastawić komuś bramę wjazdową, dodatkowo widząc, że utrudni to komuś wyjazd. Myślałam, żeby ich objechać chodnikiem, ale nie…drzewo.
Szczerze mówiąc taką trochę awersję mam już do tej ulicy, ale nie poddam się. Jutro, pojutrze i jeszcze przez wiele dni mam zamiar tam parkować. Tylko przez takie doświadczenia będę w stanie się czegoś nauczyć. A śmiem nieskromnie twierdzić, że idzie mi co raz lepiej ;D Co Kuba nawet po cichu zaczyna przyznawać, bo na głos na razie nie chce. Ot taka Jego natura, żeby umniejszać moje zasługi ;p